NAWET NIE ŚNIŁEM O TAKICH SUKCESACH

22 lutego, 2016 | by Bogusław Zawadzki
NAWET NIE ŚNIŁEM O TAKICH SUKCESACH
NASZA ROZMOWA
0

Zachęcamy Państwa do przeczytania rozmowy z Józefem Młynarczykiem, niegdyś znakomitym bramkarzem, srebrnym medalistą piłkarskich Mistrzostw Świata w Hiszpanii w 1982 roku. Wybitny reprezentant naszego kraju odwiedził Giżycko pod koniec minionego roku przy okazji turnieju dzieci, nad którym objął patronat. Z Józefem Młynarczykiem rozmawiał Bogusław Zawadzki.

To Pana pierwszy raz na Mazurach?

Tak, jestem tu po raz pierwszy, wcześniej jakoś nie było okazji.

No i? Podoba się?

Przyjechałem dopiero wczoraj wieczorem, ale muszę powiedzieć, że świątecznie oświetlone miasto zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Natomiast dziś od rana jestem tu, w hali, oglądam turniej i szczerze mówiąc nie miałem za bardzo czasu, by się rozejrzeć, jak Wy tu żyjecie, jak Wam się tu mieszka. Wiem tylko tyle, że jest dużo wody, piękne jeziora, co chyba najbardziej atrakcyjne jest w okresie letnim.

To prawda, poza sezonem Giżycko zazwyczaj troszkę przysypia.

Domyślam się. Tu i ówdzie słyszy się, że ta nasza wschodnia ściana zimą nie funkcjonuje najlepiej. Choć pewnie i o tej porze roku można stąd wywieźć ciekawe i miłe wspomnienia. Dlatego jeśli uda się zakończyć dzisiejszy turniej o rozsądnej godzinie, będę chciał jeszcze dziś obejrzeć to Wasze miasto.

Zachęcam, bo naprawdę warto. Zmieńmy temat i porozmawiajmy o futbolu. Przed nami Euro we Francji. Będziemy mieli się z czego cieszyć? My, polscy kibice.

Wydaje mi się, że grupa (Niemcy, Ukraina, Irlandia Północna – przyp. red.) jest dobra, dodatkowym handicapem jest to, że do dalszej fazy wchodzą nie tylko zespoły z pierwszych dwóch miejsc, ale także najlepsze cztery zespoły z trzecich lokat, więc niejako mamy obowiązek awansować dalej.

A czy reprezentację Adama Nawałki stać jest na coś więcej niż tylko wyjście z grupy? Choć i z tego będziemy się pewnie cieszyć bo w ostatnich wielkich imprezach „Biało-Czerwoni” regularnie odpadali już po pierwszej fazie.

Na pewno wyjście z grupy to znowu ten plan minimum. Choć, oczywiście, łatwo nie będzie. Faworytem, co nie podlega dyskusji, są Niemcy, którzy nawet w okresie wielkiej przebudowy, w jakim się obecnie znajdują, prezentują znakomity futbol. Potykaliśmy się z nimi ostatnio i naprawdę fajnie to wyglądało, coraz mniejsza jest ta przepaść między nimi a naszą reprezentacją. Liczę więc na to, że i na Euro powalczymy. Wielką niewiadomą jest dla mnie Ukraina, z którą zwykle ciężko się gra, natomiast Irlandia Północna jest w naszym zasięgu i powinniśmy z nią na ten przysłowiowy „dzień dobry” sobie poradzić, aby nabrać wiatru w żagle.

Takiego jak kadra w 1982 roku w Hiszpanii? Wiem, że to zabrzmi jak science fiction, ale przy odrobinie szczęścia Polska mogła wówczas zostać mistrzem świata!

REPRA 1

Hmmm, szczerze? Wydaje mi się, że jeszcze nam czegoś do tego mistrza brakowało. Przegraliśmy decydujące o awansie do finału spotkanie z późniejszymi zwycięzcami Włochami, gdzie – jak się zapewne Pan orientuje – zabrakło Zbyszka Bońka, naszego lidera, tego motoru napędzającego większość akcji. Ale absencja „Zibiego” to jedno, a drugie to fakt, że jednak ci Włosi byli o jakiś procent zespołem bardziej doświadczonym, bardziej zgranym, skonsolidowanym. Moim zdaniem zasłużenie wygrali najpierw z nami, a potem w finale z Niemcami.

W półfinale hiszpańskiego Mundialu dwukrotnie pokonał Pana niesamowity wówczas Paolo Rossi. Po mistrzostwach często miewał Pan koszmary z „Paolito” w roli głównej?

Nie, ani razu. Rossi akurat na tym turnieju był nie do zatrzymania, sypał te bramki jak z rękawa, strzelał na zawołanie i nie tylko nam nie udało się go zatrzymać. Zdobył wówczas dożywotnią sławę, nazwisko, szacunek.

Potem wraz z Bońkiem i Platinim współtworzył ten wielki Juventus, przeciwko któremu przyszło grać w pucharach Pańskiemu Widzewowi. I znów strzelił Panu gola. Ale w „Squadra Azzurra” już nigdy nie błyszczał tak jak w finałach mistrzostw świata.

rossi

Nie śledziłem szczegółowo jego dalszej kariery, ale wiem, że faktycznie coraz rzadziej strzelał potem te bramki dla reprezentacji Italii.

Na kolejnym Mundialu, w Meksyku, Rossi był we włoskiej kadrze, ale nawet nie powąchał boiska. Za to Pan rozegrał tam kolejne cztery mecze. Byłoby więcej, gdybyśmy po wyjściu z grupy nie trafili na Brazylię?

Nie sądzę. Ta mieszanka rutyny z młodością, bo tak wówczas wyglądał nasz skład, po prostu nie wypaliła. Trener Piechniczek chciał to wszystko jakoś połączyć, nadać temu jakiś normalny kształt, ale to wszystko nie poszło we właściwym kierunku. Moim zdaniem tym razem zabrakło nam klasowych indywidualności.

repra

Dziś w Giżycku ogląda Pan tych, którzy nie pamiętają Pana z boiska, ale z pewnością chcieliby pójść w Pana ślady. Jak prezentuje się ta nasza giżycka, a zarazem polska przyszłość piłki nożnej?

Trudne pytanie. Ja z adeptami futbolu nie miałem w życiu zbyt wiele do czynienia, ale generalnie to chyba trudno jest wyrokować, ile z tych grających dziś dzieci za lat trzy, cztery, pięć czy sześć będzie nadal kopać piłkę. Wielu tych chłopców może zmienić dyscyplinę, przerzucić się na siatkówkę czy koszykówkę, więc trudno jest wyrokować, w jakim kierunku pójdą te dzieci. Niewątpliwie potencjał jest widoczny, a sukcesywna praca powinna regularnie podnosić sportowe kwalifikacje przynajmniej tych najzdolniejszych. Uważam jednak, że najistotniejsze jest to, że te dzieci w ogóle chcą się ruszać, że rodzice poświęcają im wiele czasu. Bo niezależnie od tego, że mają swoje obowiązki, kłopoty, trudności, to należy im dziękować za to, że jeszcze znajdują czas, aby tego dzieciaka ubrać, zawieźć na trening czy turniej czy wydać pieniądze na sprzęt. Wielki szacunek dla rodziców.

Pan jeszcze czasem pojawia się na boisku?

Oj, nie, nie! Tak do sześćdziesiątego roku życia jeździłem na turnieje oldbojów, ale mniej więcej od trzech lat nie uczestniczę już w takich imprezach jako czynny zawodnik. Wie Pan, człowiek się starzeje, kości robią się coraz bardziej kruche i nie chciałbym się na te stare lata kompletnie „rozsypać”.

To czym zajmuje się teraz legenda polskiego bramkarstwa?

Jeśli chodzi o sport, to współpracuję z trenerem Marcinem Dorną w reprezentacji kraju do lat 21, natomiast zarabiam na życie prowadząc firmę transportową.

Jeździ Pan TIR-em?

Mam prawo jazdy na ciężarówkę i parę kursów takim wozem w życiorysie. Kiedy zakładałem ten biznes, chciałem osobiście się przekonać, jak ten chleb smakuje. Ale dziś sam nie jeżdżę, mam pracowników.

Jazda kilkutonowym kolosem czy stanie między słupkami – co jest łatwiejsze?

Nie no, oczywiście, że to drugie! Całe moje życie kręci się wokół sportu, więc wszystko, co jest ze sportem związane, przychodzi mi z większą lekkością. Natomiast interes transportowy otworzyłem po to, by po zakończeniu czynnej kariery zawodniczej nigdy nikogo nie prosić o jałmużnę. Udało się dobrze wejść w rynek i utrzymać się na nim, więc nie ma co narzekać.

Czuje się Pan spełnionym sportowcem? Pytam dla formalności, bo chyba znam odpowiedź.

Wie Pan co, jak ja sobie przypomnę, z jakiej ja miejscowości pochodzę, a pochodzę z 30-tysiecznej Nowej Soli pod Zieloną Górą, i jak sobie uświadomię, o czym marzyłem, wyjeżdżając w ten większy świat, dokąd doszedłem, co osiągnąłem, to samemu jest mi trudno w to wszystko uwierzyć. Bo człowiek sobie kiedyś zamarzył, żeby zagrać w trzeciej lidze, a jak już trochę w niej pograłem, to przeszedłem do BKS Bielsko-Biała, czyli do drugiej ligi. Wtedy pojawiły się te marzenia typu: „No kiedy ten Piechniczek wpuści mnie do tej bramki?”, a jak się to w końcu stało, trener pociągnął mnie do opolskiej Odry i to już była pierwsza liga, czyli dzisiejsza ekstraklasa. Wówczas wydawało mi się, że to już jest ten szczyt, to apogeum, które mogłem osiągnąć. Czułem się więc w pełni usatysfakcjonowany.

Ale oto nadeszła era wielkiego Widzewa Łódź i Pana czas w reprezentacji, którą objął… Antoni Piechniczek. A potem zagraniczne wojaże: średnio udana przygoda z francuską Bastią i fantastyczne ukoronowanie kariery – FC Porto.

porto

Tak dokładnie było. Coś tam udało się z tą kadrą osiągnąć, no a z FC Porto zdobyłem praktycznie wszystko, co było możliwe do zdobycia – od mistrzostwa i Pucharu Portugalii, poprzez Puchar Europy Mistrzów Krajowych, czyli dzisiejszą Ligę Mistrzów, po klubowe mistrzostwo świata. A przecież ten młody chłopak z Nowej Soli nigdy nawet nie śnił o takich sukcesach. Nie powiem, że było łatwo, ale to szczęście jakoś mi sprzyjało i sporo rzeczy udało się w życiu wygrać.

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Comments are closed.